"Lato, gdy mama miała zielone oczy" Tatiana Tibuleac
Oczy mamy były pozostałościami mamy pięknej
Oczy mamy płakały do wewnątrz
Oczy mamy były życzeniem ślepej spełnionym przez słońce
Oczy mamy były polami ułamanych łodyg
Oczy mamy były nieopowiedzianymi historiami
Oczy mamy były oknami szmaragdowej łodzi podwodnej
Oczy mamy były bliznami na twarzy lata
Oczy mamy były pąkami w oczekiwaniu”
Piękne, nieprawdaż? Te porównania chwyciły mnie za serce, jednak to jedyne piękne co znajdziecie w tej książce. Ta relacja matka-syn nie była piękna, pełna szacunku, ciepła i miłości. Słowa są tu brutalne, szczere, ranią jak nóż. To opowieść syna o matce, której w pewnym sensie nie kochał, nie lubił, uważał za brzydką. Jedyne co było w niej piękne to właśnie oczy, które nie pasowały do reszty ciała- brzydkiego, nieforemnego, zniszczonego, zaniedbanego. “Lato, gdy mama miała zielone oczy” to ucieleśnienie obaw każdej matki- strachu przed tym jak postrzegają nas nasze własne dzieci.
Historia opowiedziana jest oczami Aleksego, który chce się uwolnić i wyjechać z kolegami do Amsterdamu. Udaje się jednak z matką na wieś do Francji, gdzie chłopak dowiaduje się, że jest śmiertelnie chora. Znajdują nić porozumienia, jednak jest trochę za późno by odzyskać stracone lata.
Aleksy opowiada z perspektywy czasu, po latach odsłania swoje uczucia i wraca wspomnieniami do chwil buntu i nienawiści do matki. I do lata, gdy coś się zmieniło. Książka razi swoją szczerością i śmiałością w odkrywaniu uczuć- tych nieładnych, bolesnych, brutalnych. To opowieść o umieraniu, samotności, o strachu przed byciem samym i samym sobą, o niemiłości, tęsknotach za lepszym, które nigdy nie nadejdzie, o przemijaniu i wspomnieniach...
Komentarze
Prześlij komentarz